Szkic o morzu

Zimna woda obmyła jego twarz z błota. Zaczynał się przypływ. Nie mógł się ruszyć. Obolały, pobity, zaplątany w wodorosty. Sól szczypała w oczy, gryzła w garło, wdzierała się do nosa. Nie był w stanie się bronić, ale właściwie to chyba nawet nie chciał. Czemu miałby? Poziom wody ciągle się podnosił. W wieczornym półmroku ledwie majaczyły mu pobliskie drzewa. Nie zdawał sobie z tego sprawy. Jedyne co czuł to ból. Przenikliwy. Wypełniający. Nawet nie sposób powiedzieć, że nieprzyjemny. Cały był tym bólem. Bólem odczuwał i pojmował wszystko. Nic już nie miało znaczenia. Fale coraz gwałtowniej chłostały jego twarz, zalewały go głębiej i głębiej. Pojedyncze oddechy wyrywane morzu miały w sobie coraz mniej powietrza, a więcej soli. Czarne plamy wirowały mu w oczach. Poczuł, że znowu traci przytomność. Wkrótce odpłynął w niebyt, a wzbierające wody przypływu zabrały mu ostatnie tchnienie. Wreszcie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.