W pobliżu miasteczka L., na skraju lasu stała mała stacyjka. Każdego dnia dwa razy zatrzymywał się na niej leniwie lokalny pociąg. Staruszek dróżnik nie miał więc wiele pracy. Zajmował niedużą izbę w budynku dworcowym i wiódł spokojny żywot cichego i prostego człowieka. Niewysoki z postury, z ruchem nieco ospałym, schludnie ubrany w swój kolejarski mundur przechadzał się kilka razy dziennie po peronach. Nie żeby było to potrzebne. Po prostu lubił mieć pewność, że wszystko jest w należytym porządku. Zawsze było. Szczerze mówiąc pociągi zatrzymywały się w L. głównie po to, żeby nabrać wody do parowozu. Jedyni podróżni jacy niekiedy wysiadali na stacyjce, to ci, którzy przez gapiostwo pojechali za daleko i teraz czekali na powrotny, ale zdarzało się to nadwyraz rzadko. Nikt nigdy nie wyjeżdżał z L., ani do niego celowo nie przyjeżdżał. L. było miasteczkiem porzuconym i jedyną osobą która w nim mieszkała był staruszek dróżnik.
Tego dnia było dość chłodno, jesienne wiatry przygnały ciężkie ołowiane chmury, które dociskały szczyty drzew pobliskiego matecznika. Było duszno i cicho. Jedynie od czasu do czasu dało się słyszeć odległe, niedające się zidentyfikować nawoływania. Poranny pociąg przyjechał i odjechał przed czasem, jego pośpiech przewodził na myśl coś niepokojącego. Sprawiał wrażenie jakby starał się uniknąć czegoś nieubłaganie nadciągającego. Bardziej niepokojące było jednak spóźnienie składu popołudniowego. Zgodnie z rozkładem jego ostatnie dymy powinny rozwiać się na stacyjce już przeszło dwa kwadranse temu. Zaniepokojony staruszek dróżnik jeszcze raz sprawdził godzinę na swoim dużym kieszonkowym zegarku, gdy nagle przeciągły gwizd nadciągającego z oddali parowozu wypłoszył z okolicznych zarośli chmarę gawronów. Po kilku chwilach lokomotywa wtoczyła się ciężko między perony stacyjki. Zahamowała z piskiem, roztaczając wokół kłęby białej pary, które w dusznym powietrzu nie rozpływały się, tylko zamieniały w gęstą i lepką mgłę. Dróżnik ze zdziwieniem zauważył, że poza węglarką, do lokomotywy nie były doczepione żadne wagony. Chciał o to zapytać maszynistę, ale nerwowe wołanie o wodę zmusiło go do przejścia w kierunku zaworów i uruchomienia żurawia. Z sykiem i trzaskiem woda chlusnęła do kotła buchając jeszcze większymi i jeszcze bardziej lepkimi kłębami pary, tak, że wnet nie było widać ani parowozu, ani węglarki. Maszynista nie czekał aż kocioł będzie pełen. Gdy tylko uznał, że wystarczy do kolejnej stacji, puścił maszynę pełną mocą, tak że dróżnik nie zdążył nawet zakręcić zaworu, gdy cały skład opuścił pośpiesznie L. Staruszek pokręcił z dezaprobatą głową i przez chwilę patrzył za odjeżdżającym pociągiem. Tego dnia nie przeszedł już przez perony, tylko udał się prosto do swojej izby gdzie zapalił dwie lampy naftowe. Ich ciepłe światło wypełniło pokój i wypływało przez jedyne okno, za którym tonęło w zimnej, gęstniejącej mgle i powoli zapadającym zmroku. Nie starczyło go aby oświetlić cztery sylwetki w długich płaszczach, które nieśpiesznie schodziły z peronu.
***
Panowie Krupp, Flix i Bomley byli dość niezwykłymi helimatami. I to nie dlatego, że wszyscy…
Ze względu na rosnącą objętość tego wpisu postanowiłem przenieść go na osobną stronę. Dalszy ciąg jest dostępny TUTAJ.