Związki partnerskie w/g Tajemniczego Kleona.

Chciałbym dodać od siebie trzy słowa na temat ustaw o związkach partnerskich. Ustawy te, jak wielokrotnie zapewniano nie były pisane dla par jednopłciowych wyłącznie, ale miały dawać możliwość regulacji stosunków prawnych dla osób pozostających w bliskiej zażyłości i wspólnocie. Nie zależnie, czy byłyby to dwie lesbijki, „normalny” konkubinat, czy też dwie siostry, które na starość zechciały zamieszkać razem. Pierwszym problemem jest to, że ograniczamy się wyłącznie do par, czyli związków dwuosobowych. Dlaczego? A jak trzy osoby zechcą zamieszkać razem, to mają być dyskryminowane? A pięć? Wtedy to byłaby rzeczywiście dyskryminacja. Bo jaka jest różnica między dwiema siostrami, a trzema? Która z trzech ma być „na doczepkę”? Do której do szpitala się nie dostaną pozostałe dwie w razie wypadku?

Jeśli nadajemy przywileje obywatelom chcącym mieszkać razem, troszczyć się o siebie i pozostawać we wspólności majątkowej – pozwólmy im decydować jak ma to wyglądać, a nie narzucać to ustawą. Sam więc fakt ograniczenia projektów wyłącznie do par, już podpada. Jakie jest zatem domniemanie tych ustaw? Że korzystać z ich dobrodziejstwa będą chciały wyłącznie pary, które nie chcą, bądź nie mogą zostać małżeństwem. Dlaczego ktoś chciałby formalizować związek, tworzyć z niego instytucję, formalny element społeczeństwa, nie wchodząc jednocześnie w związek małżeński? Bo małżeństwo trudniej rozerwać? Bo czujemy, że małżeństwo jest czymś zbyt poważnym? Pewnie przyczyn będzie kilka, ale wniosek pozostanie taki, że chcemy stworzyć instytucję, z której (obok rodziny opartej na małżeństwie) będzie się budowało społeczność. Jak chcesz coś poważniejszego i stabilniejszego – wybierz małżeństwo, jak coś mniej poważnego i łatwiejszego do rozłączenia – partnerstwo… No i mamy nowy stan cywilny. Z resztą, o ile mi wiadomo, przykład m.in. Francji pokazuje, że tak jest w istocie – mają tam stan wolny, w związku, albo małżeństwo.

Czyli tworzy się nowa formalna podstawowa komórka społeczna.I ma ona zawierać i osoby chcące sobie „przez chwilę” pożyć razem, i quasi-małżeństwa i związki jednopłciowe. Jaki byłby odsetek takich związków w stosunku do małżeństw? Trudno ocenić. Zapewne jednak z czasem coraz większy. Co więcej – związek partnerski w takiej formie, jak zakładany w projektach które czytałem, zakłada łatwą rozerwalność i tymczasowość. Nie zawiera (jak małżeństwo) obowiązku wierności oraz dbania o zgodność, szczęśliwość i trwałość związku. Pytanie, czy takie związki stałyby się zamiennikiem małżeństwa dla osób niereligijnych? Więcej – nawet osoby religijne mogły by po zawarciu małżeństwa wymaganego przez ich religię formalizować to małżeństwo, z rozmaitych przyczyn, związkiem partnerskim. Zmiana wprowadzona przez taką ustawę zmienia więc w sposób znaczący konstrukcję naszego współczesnego społeczeństwa. Tworzy nową podstawową komórkę społeczną. Trochę inaczej (w mojej opinii gorzej – brak obowiązków małżeńskich) osadzoną prawnie i obyczajowo.

Czy godzi się to zrobić TYLKO ze względu na (różnie pojęte) interesy jednej, dość niewielkiej, grupy społecznej? Z całą pewnością nie. To nie znaczy, że nie da się tego zrobić wcale, ale skoro konstrukcja społeczna jest niejako wypadkową natury, kultury (tradycji) i opisuje ją pewien konsensus – czyli mniej lub bardziej formalna umowa całej społeczności, to takich zmian na pewno nie wolno przeprowadzić bez zgody całego społeczeństwa, w którego konstrukcję mamy zamiar ingerować. Osobiście nie jestem wielkim fanem demokracji, ale skoro w demokracji żyjemy i zgadzamy się, żeby wola większości żądziła wszystkimi, to należałoby się zapytać tej większości (albo jej oficjalnych przedstawicieli – tu: posłów) czy godzą się na tak duże zmiany. Jeśli nie (a taki stam mamy dziś), to nie wypada mówić o nietolerancji wobec homoseksualistów, bo ustawa nie tylko ich dotyczy. Dotyczy zmian w umownej konstrukcji całego społeczeństwa. Należy tu zaznaczyć, że nie istnieje konstrukcja idealna. Zawsze ktoś będzie miał ciut lepiej, a ktoś inny ciut gorzej. Rzecz polega na tym jak się umówimy. A póki co umawiamy się tak, jak widać.

Nie możemy mówić nie tylko o nietolerancji, ale też o rzekomym „zaścianku”, jak to się nieraz określa – jako społeczeństwo wolne mamy prawo samostanowienia. Nie poddawanie się presji i (różnie pojętym) interesom małej grupy obywateli na całość konstrukcji społecznej stanowi raczej wyraz wolności i pewności siebie społeczeństwa, a nie ograniczenia. Czy wszystkie społeczeństwa muszą mieć identyczny system społeczny, identyczną kulturę? Żadną miarą. Polacy mają mniej więcej taką kulturę i taki system w omawianym zakresie, jaki powszechnie obowiązuje od dawien dawna. Czy on nie ulega zmianom? Owszem, i to nie małym. Przyzwolenie społeczne i prawne, oraz szerokie stosowanie rozerwalności małżeństwa jest raczej czymś nowym. Ale i małżeństwa państwowe też są nowinką. Małżeństwo przeważnie było sprawą społeczeństwa albo religii, nie zaś po prostu władzy świeckiej.

Teraz zaś ostatnia sprawa. Dlaczego mówi się o nietolerancji, prześladowaniu homoseksualistów i ich „nielegalnych” związków? Żaden ze znanych mi związków jednopłciowych nie jest w Polsce nielegalny. Znam nielegalne związki heteroseksualne (np. żonatego faceta z kochanką – jak pisaliśmy wyżej zdrada jest łamaniem obowiązku małżeńskiego i jako taka jest wykroczeniem przeciw prawu), ale dwie wolne, niespokrewnione dziewczyny tworząc nieformalny związek nie tworzą nic nielegalnego. I jest na to (czy słuszna czy nie, to zupełnie inny temat) powszechna zgoda społeczna. Nie słyszy się nawoływań, żeby wprowadzać ustawy takie związki penalizujące.

Czym więc jest ta rzekoma nietolerancja? Że nie mogą po sobie dziedziczyć? Ależ mogą! Do tego służy testament. I nie dyskryminuje on związków do wyłącznie par – testament można napisać nawet na tysiące osób! Nie ma problemu ani dyskryminacji. Do sporządzenia takiego wystarczy kartka papieru (może być z zeszytu za 30 gr.) i długopis za kolejne 30 gr. Jeśli kogoś prześladowanego przez brak możliwości zawarcia związku partnerskiego (nie wiem ile przy takiej czynności trzeba by wybecalować) nie stać, to może nawet złożyć testament ustnie wobec świadków. Z tego co mi wiadomo, w świetle prawa byłby to także ważny testament.

Że nie mogą odwiedzać się w szpitalu, ani uzyskiwać wiedzy medycznej? Ależ mogą – wystarczy napisać pełnomocnictwo. I to też można napisać na tyle osób ile się chce. Zadnych ograniczeń ani limitów. Żadnej nietolerancji.

Że mają rozdzielność majątkową? To też da się indywidualnie zmienić, a z kolei w małżeństwie żeby uzyskać taką rozdzielność, to też trzeba specjalnie ją spisać. Raz ci płacą – raz ci. Czy to jest problem? Co więcej. Istnieją formy prawne pozwalające ustanowić wspólnotę własności dla większej ilości osób, i też niezależnie od ich płci.

Że nie mogą się razem rozliczać z PIT? Pytanie prawidłowo postawione brzmi dlaczego małżeństwa mogą? Jeśli mówimy o równości WSZYSTKICH wobec prawa, to czy krokiem do tej równości jest włączenie kolejnej grupy osób do świata przywilejów? To tylko zwiększa niesprawiedliwość wobec osób samotnych! Im rzuca kłody pod nogi! Prędzej już na drodze do równości zlikwidowałbym wszystkie ulgi – wtedy byłaby równość wobec prawa. Zupełnie innym tematem jest sam fakt głupoty podatku PIT – nie dość że płacą go tylko zarabiający, to jeszcze im więcej zarobią tym więcej muszą zapłacić. Karze się ich za zarabianie… Dlatego rozwiązaniem idealnym byłoby w ogóle usunięcie podatku dochodowego.

Leczenie rzekomej nierówności społecznej tworzonej przez ulgi w podatku dochodowym przez zmianę konstrukcji społecznej i dodanie dodatkowego stanu cywilnego wydaje się być co najmniej leczeniem dżumy cholerą. A już na pewno nie drogą do równości, tolerancji i równouprawnienia WSZYSTKICH związków.

No i na koniec najważniejsze. Czy nie lepiej byłoby w ogóle usunąć instytucję małżeństw cywilnych, formalnych związków partnerskich, zalegalizowanych konkubinatów i co tam komu jeszcze przyjdzie do głowy i kazać się państwu trzymać z daleka od tego kto z kim mieszka, kto z kim sypia i kto z kim razem kupuje pralkę? No bo ostatecznie co państwu do tego? I wtedy by zapanowała równość. I tolerancja. I równe traktowanie wszystkich przez prawo. Małżeństwo by nie zniknęło. Konkubinaty również nie. Nieformalne związki partnerskie również nie. Bo to należy do natury ludzkiej. Ale co rządowi do tego?

Tak więc proponowane ustawy nie miały na celu wprowadzenia brakującej równości wszystkich wobec prawa i tolerancji – po ich wprowadzeniu prześladowani przez prawo (jeszcze bardziej) stali by się poligamiści. Ba, nawet osoby samotne. Dodawanie nowych grup wyjątków raczej pogarsza sprawę niż w czymś pomaga. Co zatem może realnie przyświecać takim ustawom? Ano afirmacja homoseksualizmu i ukazywanie związków homoseksualnych jako jednakowych z małżeństwami heteroseksualnymi. Pytanie po co? Jeśli takimi są w istocie, to dziwnym jest zaiste zbiegiem okoliczności, że większość społeczeństw nigdy tego nie dostrzegła i nadal nie dostrzega. A jeśli takimi w istocie nie są – to po co kłamać? Czy prawda nie jest się w stanie sama wybronić? Co do innych potencjalnych celów wolę się nawet nie próbować domyślać – aż takim homofobem nie jestem.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.