27/01/18

181

<beep>

 

– One eight one, are you receiving, over?

– One eight one, do you copy?

 

<klick>

7/05/16

Szkic o morzu

Zimna woda obmyła jego twarz z błota. Zaczynał się przypływ. Nie mógł się ruszyć. Obolały, pobity, zaplątany w wodorosty. Sól szczypała w oczy, gryzła w garło, wdzierała się do nosa. Nie był w stanie się bronić, ale właściwie to chyba nawet nie chciał. Czemu miałby? Poziom wody ciągle się podnosił. W wieczornym półmroku ledwie majaczyły mu pobliskie drzewa. Nie zdawał sobie z tego sprawy. Jedyne co czuł to ból. Przenikliwy. Wypełniający. Nawet nie sposób powiedzieć, że nieprzyjemny. Cały był tym bólem. Bólem odczuwał i pojmował wszystko. Nic już nie miało znaczenia. Fale coraz gwałtowniej chłostały jego twarz, zalewały go głębiej i głębiej. Pojedyncze oddechy wyrywane morzu miały w sobie coraz mniej powietrza, a więcej soli. Czarne plamy wirowały mu w oczach. Poczuł, że znowu traci przytomność. Wkrótce odpłynął w niebyt, a wzbierające wody przypływu zabrały mu ostatnie tchnienie. Wreszcie.

5/05/16

Self note (lub Kilka kolejnych głupich pytań)

Potrzeba przynależności a konieczność podporządkowania i t. p.

Czy zaspokojenie potrzeby przynależności łączy się nierozerwalnie z koniecznością podporządkowania?

Czy zaspokojenie potrzeby umiejętności wiąże się nierozerwalnie z koniecznością wyrzeczenia i nauki?

Czy istnieją potrzeby przynależności i umiejętności?

Czy należy je zaspokajać pomimo wysokiego kosztu?

Czy ma znaczenie sposób ich zaspokojenia? Jakie mogą być konsekwencje?

Jak podjąć decyzję? Po co? Czy?

6/04/16

Dziwny przypadek czterech parowozów

W pobliżu miasteczka L., na skraju lasu stała mała stacyjka. Każdego dnia dwa razy zatrzymywał się na niej leniwie lokalny pociąg. Staruszek dróżnik nie miał więc wiele pracy. Zajmował niedużą izbę w budynku dworcowym i wiódł spokojny żywot cichego i prostego człowieka. Niewysoki z postury, z ruchem nieco ospałym, schludnie ubrany w swój kolejarski mundur przechadzał się kilka razy dziennie po peronach. Nie żeby było to potrzebne. Po prostu lubił mieć pewność, że wszystko jest w należytym porządku. Zawsze było. Szczerze mówiąc pociągi zatrzymywały się w L. głównie po to, żeby nabrać wody do parowozu. Jedyni podróżni jacy niekiedy wysiadali na stacyjce, to ci, którzy przez gapiostwo pojechali za daleko i teraz czekali na powrotny, ale zdarzało się to nadwyraz rzadko. Nikt nigdy nie wyjeżdżał z L., ani do niego celowo nie przyjeżdżał. L. było miasteczkiem porzuconym i jedyną osobą która w nim mieszkała był staruszek dróżnik.

Tego dnia było dość chłodno, jesienne wiatry przygnały ciężkie ołowiane chmury, które dociskały szczyty drzew pobliskiego matecznika. Było duszno i cicho. Jedynie od czasu do czasu dało się słyszeć odległe, niedające się zidentyfikować nawoływania. Poranny pociąg przyjechał i odjechał przed czasem, jego pośpiech przewodził na myśl coś niepokojącego. Sprawiał wrażenie jakby starał się uniknąć czegoś nieubłaganie nadciągającego. Bardziej niepokojące było jednak spóźnienie składu popołudniowego. Zgodnie z rozkładem jego ostatnie dymy powinny rozwiać się na stacyjce już przeszło dwa kwadranse temu. Zaniepokojony staruszek dróżnik jeszcze raz sprawdził godzinę na swoim dużym kieszonkowym zegarku, gdy nagle przeciągły gwizd nadciągającego z oddali parowozu wypłoszył z okolicznych zarośli chmarę gawronów. Po kilku chwilach lokomotywa wtoczyła się ciężko między perony stacyjki. Zahamowała z piskiem, roztaczając wokół kłęby białej pary, które w dusznym powietrzu nie rozpływały się, tylko zamieniały w gęstą i lepką mgłę. Dróżnik ze zdziwieniem zauważył, że poza węglarką, do lokomotywy nie były doczepione żadne wagony. Chciał o to zapytać maszynistę, ale nerwowe wołanie o wodę zmusiło go do przejścia w kierunku zaworów i uruchomienia żurawia. Z sykiem i trzaskiem woda chlusnęła do kotła buchając jeszcze większymi i jeszcze bardziej lepkimi kłębami pary, tak, że wnet nie było widać ani parowozu, ani węglarki. Maszynista nie czekał aż kocioł będzie pełen. Gdy tylko uznał, że wystarczy do kolejnej stacji, puścił maszynę pełną mocą, tak że dróżnik nie zdążył nawet zakręcić zaworu, gdy cały skład opuścił pośpiesznie L. Staruszek pokręcił z dezaprobatą głową i przez chwilę patrzył za odjeżdżającym pociągiem. Tego dnia nie przeszedł już przez perony, tylko udał się prosto do swojej izby gdzie zapalił dwie lampy naftowe. Ich ciepłe światło wypełniło pokój i wypływało przez jedyne okno, za którym tonęło w zimnej, gęstniejącej mgle i powoli zapadającym zmroku. Nie starczyło go aby oświetlić cztery sylwetki w długich płaszczach, które nieśpiesznie schodziły z peronu.

 

***

 

Panowie Krupp, Flix i Bomley byli dość niezwykłymi helimatami. I to nie dlatego, że wszyscy…

 

Ze względu na rosnącą objętość tego wpisu postanowiłem przenieść go na osobną stronę. Dalszy ciąg jest dostępny TUTAJ.

 

31/03/16

Faciem humanam – studium mizantropiczne (cz.1 – Nos i oczy)

Fizys ludzką odnajduję jako groteskowy twór dziwnego zrządzenia. Każda jedna taka sama, każda z tym sterczącym nosem, który tak wiele ma okazji do okazania szpetoty. Raz ogromny, raz za mały, to okrągły, to perkaty, to garbaty czy komicznie zadarty. I nic to, że Kleopatra nie żyje, bo nie o te pojedyncze i osobnicze przejawy szpetoty idzie. Nie o te katary kapiące nawet, ani połamania bokserskie. Sama idea nosa, rozpatrywanego jako identyczny dla wszystkich jest groteskowa. Bo czemu miałaby tak sterczeć ta narośl? Czemu u wszystkich tak samo. Nie można by mieć gładkiego policzka w tym miejscu, rumieniącego się młodzieńczym wypiekiem? Nie – sterczy nos. Każdy inny, ale wszystkie takie same. W samym środku twarzy. Chyba tylko, żeby mucha miała gdzie usiąść w czas obiadu.

Albo lepiej jeszcze – przypatrzmy się oczom. Te mokre kule żelu jakiegoś czy innej galarety. Och, gdzież im do nosa! Owszem, są aparatami precyzyjnymi, wykonują swoją funkcję nadzwyczaj wspaniale – na tyle na ile tylko natura im pozwala. Jednak jeśli będziemy tak je pojmowali, jako aparaty przytwierdzone do ciała ludzkiego tym gorzej dla nich. Jak bardzo wstydzi się natura ich wyglądu, że zasłania je prawie całkowicie. Ledwie między powiekami możemy dostrzec szczyt tego urządzenia, które tak bardzo nie pasuje do reszty swego otoczenia. Będąc nadomiar wszystkiego tak słabe, ciągle tak narażone. Ale nie, to nie jest kierunek z którego chcemy je rozpatrywać. Dla nas oko jest ledwie częścią tej maski cudacznej, na którą tak wiele rozmaitych i niespójnych elementów się układa. Te otwory, te włoski tu i ówdzie wyrastające, te narośle sterczące… a między nimi biała mokra kula. I żeby tylko jedna! Ale nie – dwie. I nawet jeśli akurat nie łzawi, nie płacze, krwawą pajęczyną nie zarasta – samo w sobie oko  najpaskudniejsze przywodzi wrażenia. I zajmuje tyle miejsca w czaszce, że u niejednego jest drugim co do wielkości organem w tych rejonach… zaraz po języku.

 

24/03/16

Historia księcia W.

„Zdarzyło się, że Książę zechciał wyjechać, aby nie być już tam, gdzie był. Pojechał więc do Urr. A było w Urr bardzo cicho i deszczowo. I zauważył Książę, że był w Urr. I zasmucił się, gdyż był tam gdzie był. Nie udało mu się wyjechać aby nie być tam gdzie był.
Następnie udał się do Brut, ale i tu był. Tak i w Mercji i w Galhantrze.
W ten sposób Książę odwiedził cały zamieszkany świat, ale gdzie by się nie znalazł, tam był.
Dopiero kiedy zawitał do Kaa, odkrył, że wreszcie jest tam, gdzie go nie ma. I nigdy już nie opuścił Kaa. I nikt go już nigdy nie widział, albowiem był tam, gdzie go nie było.”

Powiedział rabi Mordechaj: Urr to człowiek, a Kaa to śmierć.
Mędrcy powiedzieli: Urr to śmierć, a Kaa to życie.
Rabi Ulryk rzekł: Urr to życie i Kaa to życie. Ale Brut to radość.

 

A nikt nie powiedział czym jest Mercja, bo nikogo to nie obchodziło.

15/03/16

Umrzeć- usnąć- i nic poza tym

Być albo nie być- oto jest pytanie.

Kto postępuje godniej: ten, kto biernie

stoi pod gradem zajadłych strzał losu,

Czy ten, kto stawia opór morzu nieszczęść

I w walce kładzie im kres?

Umrzeć- usnąć- i nic poza tym- i przyjąć,

że śmierć uśmierza boleść serca i tysiące

Tych wstrząsów, które dostają się ciału

W spadku natury. O tak, taki koniec

Byłby czymś upragnionym. Umrzeć- usnąć-

Spać- i śnić może? Ha, tu się pojawia

Przeszkoda: jakie mogą nas nawiedzać

Sny w drzemce śmierci, gdy ścichnie za nami

Doczesny zamęt? Niepewni, wolimy

Wstrzymać tę chwilę. I z tych chwil urasta

Długie, potulnie przecierpiane życie.

Bo gdyby nie ten wzgląd, którz by chciał znosić

To, czym nas chłoszcze i znieważa czas:

Gwałty ciemiężców, nadętość pyszałków,

Męki wzgardzonych uczuć, opieszałość

Prawa, bezczelność władzy i kopniaki,

Którymi byle zero upokarza

Cierpliwą wartość? Któż by się z tym godził,

Gdyby był w stanie przekreślić rachunki

Nagim sztyletem? Któż by dźwigał brzemię

Życia, stękając i spływając potem,

Gdyby nam woli nie zbijała z tropu

Obawa przed tym, co będzie po śmierci,

Przed nieobecną w atlasach krainą,

Skąd żaden jeszcze odkrywca nie wrócił,

I gdyby lęk ten nie kazał nam raczej

Znosić zło znane niż rzucać się w nowe?

Tak to świadomość czyni nas tchórzami

I naturalne rumieńce porywu

Namysł rozcieńcza w chorbliwą bladość,

A naszym ważkim i szczytnym zamiarom

Refleksja plącze szyki, zanim któryś

Zdąży przerodzić się w czyn.

15/03/16

Za dużo.

Czego może być za dużo?

– limfocytów
– płytek krwi
– potasu
– żelaza
– witamin
– surowicy
– wody
– hałasu
– alkoholu
– czasu
– stresu
– kilometrów
– emocji